poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział IV - Hotdogi :3

Obudziłam się z krzykiem.
"Głupia." - pomyślałam. - "Pewnie obudziłam całą dzielnicę."
 Po chwili do mojego pokoju wpadła mama.
- Co się stało? - spytała zapalając światło. - O mój Boże. - powiedziała, gdy mnie zobaczyła.
- Co jest? - warknęłam. Nie miałam siły silić się na uprzejmość.
- Jesteś cała mokra! Zaraz przyniosę ci ręcznik.
Mama wybiegła z pokoju, a ja spojrzałam po sobie. Rzeczywiście byłam mokra i lepka od potu. Przypomniał mi się mój sen. Co on w ogóle mógł znaczyć? W mojej głowie zawirowały słowa:
Odwiedzisz miejsca, o których nikomu się nie śni
Zobaczysz sceny z najśmielszych baśni
Myśleć będziesz, że jesteś z Milczącej Kurtyny
Lecz wszyscy widzą tylko ten sam uśmiech dziewczyny
"Ej, uspokój się. " - zganiłam się w myślach. - "To był tylko sen."
Zdziwiło mnie, że tak dobrze pamiętałam te słowa. I ten sen.
Wróciła moja mama i podała mi ręcznik, a ja zeszłam z łóżka i zaczęłam się nim wycierać. Mama spojrzała na mnie niepewnie.
- Dlaczego byłaś taka spocona? Nie byłaś nawet przykryta? Śniło ci się coś?
Wzdrygnęłam się na wzmiankę o moim śnie.
- Śniło mi się coś dziwnego. - stwierdziłam.
- Coś strasznego? Obudziłaś się z krzykiem.
Przerwałam wcieranie i spojrzałam pytająco na mamę.
- To tylko sen. Nic ważnego. Zawsze mogą się zdarzyć męczące sny.
Chyba nie byłam zbyt przekonująco, bo mama tylko pokiwała głową i spojrzała zmieszana na zegarek.
- Jest dopiero druga. Może spróbujesz jeszcze trochę pospać?
Skończyłam się wycierać i kiwnęłam głową.
- W takim razie dobranoc. - powiedziała i, gasząc światło, wyszła z pokoju.
- Dobranoc. - wyszeptałam do siebie i zakopałam się w pierzynie.

***

Na szczęście tej nocy nic więcej mi się nie śniło.
Wstałam, poszłam do łazienki, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Rodzice nie poruszali tematu mojego snu i byłam im za to wdzięczna. O szóstej trzydzieści byłam już na przystanku i czekałam na autobus.
- Cześć! - powiedział ktoś obok mnie, a ja niemal wzdrygnęłam się na te słowa. - Przestraszyłem cię?
- Nie, tak, trochę. - odparłam zmieszana.
- Chmm, coś się stało? - zapytał Liam, a ja poczułam, jak po moim ciele przebiega dreszcz gniewu. Po tym, co mi wczoraj zrobił, nagle się mnie pyta, czy coś się stało?!
- Nie mam ochoty na rozmowę.
- A to czemu?
Próbował spojrzeć mi w oczy, ale ja skutecznie odwracałam wzrok.
- Źle spałam.
- Nie widać tego po tobie. Mogę wiedzieć, czemu jesteś dla mnie taka oschła?
- O popatrz. Autobus przyjechał. - powiedziałam i szybko weszłam do pojazdu.
Niestety Liam nie dawał za wygraną.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Nie. - odparłam.
- Co?
- Nie. To jest odpowiedź na twoje pytanie. - poczułam wzrastającą we mnie irytację.
- Aha. - powiedział zmieszany.
- Jak tam wieczór z Drew? - zapytałam pragnąc szybko zmienić temat.
- W porządku. - odparł wymijająco. - Gdzie byłaś? Szukałem cię, ale nie mogłem cię znaleźć.
- Szukałeś mnie? - Moje serce wywinęło kozła. - Dlaczego?
- W końcu z tobą poszedłem na ten cały bal, nie?
- A co z Drew?
- Nie chodzi do naszej szkoły, więc nie ma wstępu na bal. Chciałem ci tylko ją przedstawić. Pomyślałem, że... powinnaś wiedzieć.
- Jasne. - mruknęłam sucho. - Wiesz, nie mam jakoś ochoty na dalsze prowadzenie tej konwersacji. Może więc zechciałbyś dać mi chłonąć tą jakże osobliwą ciszę, tak bardzo charakterystyczną dla naszego hałaśliwego miasta?
Po jego twarzy przemknął uśmiech.
- Ależ oczywiście. Jak sobie życzysz, panno.
Odetchnęłam z ulgą. Nie dojechałam jeszcze do szkoły, a już miałam dosyć tego dnia.
Resztę drogi odbyliśmy w przyjemnym milczeniu. W drodze do klasy Liam próbował zacząć naszą rozmowę na nowo, ale skutecznie się wywijałam. Gdy doszliśmy, uratowała mnie moja przyjaciółka Bella. Była bardzo ładną dziewczyną, czego jej zazdrościłam. Miała proste, ciemnobrązowe włosy, zwykle upięte w kucyka, brązowe, głębokie oczy i pełne, różowe usta. Była naturalna, nigdy się nie malowała. Do tego kochała sport. Ja, z moimi kręconymi, ciemnoblond włosami i zielonymi oczami, wyglądałam przy niej jak szara myszka. Choć z moją kondycją nie było aż tak źle. Dobra, było. Byłam okropnie mizerna, choć nie aż tak bardzo jak niektóre dziewczyny mojej klasy. Ech, nieważne.
- O co chodzi? - zapytała mnie Bella.
- Sama bym chciała wiedzieć.
Spojrzała na mnie przenikliwie.
- Jak było wczoraj?
- Fatalnie.
W jej oczach dostrzegłam zdziwienie.
- Nie gadaj. Nie mogło być aż tak źle.
- Ale było. Zazdroszczę ci, że nie musiałaś tam być. - westchnęłam.
- Nie poszłabym na ten głupi bal, nawet gdybym nie miała treningu. - uśmiechnęła się.
- Też mogłam nie iść.
- Powiesz mi o co chodzi?
- Liam ma dziewczynę.
- No i wszystko stało się jasne.
- Pani przyszła. Chodźmy już do klasy.
- Jak z nim wytrzymasz w jednej ławce?
- Jeszcze nie wiem. Coś wymyślę.
Weszłyśmy do klasy, a ja rozejrzałam się po sali. Jedna ławka z tyłu była wolna, więc w niej usiadłam. Do mnie dosiadł się Dan.
- Hej. - powiedział szeptem.
- Hej. Gdzie twój pegaz? - odparłam z uśmiechem.
- Pegaz? Jaki pegaz? Przecież pegazy nie istnieją.
Spojrzałam na niego jakby był kompletnym idiotą.
- Wczoraj wieczorem wleciałeś do mojego domu na pegazie i chciałeś...
- Bądź cicho. - syknął. - Nie mam pojęcia o co ci chodzi.
- Ale...
- Co to za rozmowy, panno Fox? - odezwała się nauczycielka matematyki, pani Gilbert.
- Nic, już nic, proszę pani. - odparłam zmieszana.
- Może wreszcie zajęłabyś się zapisywaniem tematu lekcji, a nie gadaniem z kolegą?
- W porządku, proszę pani.
Poczułam, że robię się czerwona na twarzy, ale nic nie powiedziałam, tylko zajęłam się lekcją.
Matematyka. Polski. Angielski. Chemia. Geografia. Fizyka. I przerwy na jedzenie śniadania, gadanie z Bellą, próbami wyciągnięcia jakiś informacji z Dana i unikanie Liama. Tak mi minął piątek w szkole. Ale co to za dzień bez dziwnej sytuacji?
Wracałam do domu razem z Danem i po raz kolejny próbowałam wyciągnąć z niego coś na temat wczorajszej wizyty na pegazie oraz tego, co mi się stało w parku. On jednak uciekał od odpowiedzi, wywijał się i zmieniał temat. Próbował mi wmówić, że to wszystko mi się przyśniło. Przez chwilę nawet zwątpiłam, ale nie dałam za wygraną. To się stało naprawdę. Opowiedziałam mu o swoim śnie.
- I co myślisz? - zapytałam po chwili.
- To dziwny sen. - odparł w zamyśleniu. - Jesteś pewna, że tamta kobieta powiedziała, że nazywa się Kirsa Nosstrumni?
- Jestem sto procent pewna. Pamiętam ten sen jak datę swoich urodzin.
- Chmm, sam nie wiem. Pewnie to tylko sen.
- Jak myślisz, co ta kobieta chciała mi powiedzieć?
Dan szybko wciągnął powietrze.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
- A co z Minusem?
Przewrócił oczami.
- Nie rozumiesz, że nie ma żadnego pegaza? Musiało ci się coś przyśnić i tyle!
- A z moim dziwnym zawieszeniem w powietrzu? To nie mogło mi się przyśnić!
- Nie pomogę ci z tym, bo sam tego nie rozumiem.
- Wiesz, chyba zgłodniałam. Mam ochotę na hotdoga.
- Szkoda, że...
Podbiegł do nas jakiś chłopak z dwoma hotdogami. Jeden był polany keczupem, a drugi musztardą. No, jasne.
- To dla ciebie. - powiedział z uśmiechem i podał mi hotdogi.
- Ojejku, ile płacę?
- Są za darmo! - zawołał i odbiegł.
Dan patrzył na mnie w osłupieniu. Ja też nie wyglądałam lepiej.
- Ja myślisz, są zatrute? - spytałam.
Dan uśmiechnął się.
- Nie dowiemy się, ja nie spróbujemy!
Wziął ode mnie hotdoga z musztardą i zatopił w nim zęby.
- Mmm, pycha!
Rozejrzałam się niepewnie dookoła.
- Ale skąd one są? Przecież nie ma tu nawet nikogo od kogo można byłoby je kupić!
- Jedz i nie marudź. Przecież chciałaś hotdoga, nie?
- Tak, ale... - w moim żołądku coś się przewróciło. - Te wszystkie dziwnie sytuacje...
- Daj spokój. Jeszcze mi powiedz, że jednorożce istnieją!
- A istnieją? - spytałam zdezorientowana. Dan o czymś wiedział, tylko nie chciał mi tego powiedzieć.
- No pewnie, że nie! Lepiej się ruszmy, bo nigdy nie dojedziemy do twojego domu. Jesz to?
- Tak. - powiedziałam i ugryzłam hotdoga. - Chodźmy.
I szliśmy dalej.

**************************************************************************

To już czwarty rozdział!
Wow! Nie mogę uwierzyć, że już tyle chciało mi się napisać. :P
Dzięki, że przeczytałeś/aś! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz