piątek, 1 stycznia 2016

No cześć. Dawno tutaj nie zaglądałam.

???

Po co ten post?
Wybaczcie, ale... Chyba nie dam rady dłużej tego ciągnąć.
Naprawdę chciałam się przełamać, ale im dłużej mnie tu nie ma, tym jest coraz gorzej.
Nie chcę trzymać Was w niepewności... Jeśli kogokolwiek to jeszcze obchodzi.
To chyba oficjalny koniec tego bloga.
No chyba że jeszcze kiedyś zmienię zdanie.
Taa, jasne.
Wybaczcie.
Do zobaczenia... Może jeszcze kiedyś tu wrócę.
Może.
(Mało prawdopodobne.)

Tak więc, żegnaj blogu! Miło się ciebie pisało.

Madzia

czwartek, 15 października 2015

Rozdział XIV - Opowieść o czterech przyjaciołach

Łódka się wywróciła, a ja, szukając jakiegokolwiek dostępu do tlenu, wylądowałam pod nią. Skończyło się na tym, że Max, ucieszony, że nic mi się nie stało, obdarował mnie jednym z najczulszych pocałunków na świecie.
- Odwróćmy tę łódkę. - zaśmiałam się, przerywając ciąg pocałunków. - Trochę tu... mokro.
Blondyn wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Masz rację, jeszcze się przeziębisz. - zmartwił się, kiedy ochlapałam go wodą, aby powstrzymać jego atak głupawki.
- Dalej, musisz mi opowiedzieć o Milczącej Kurtynie. - powiedziałam i zanurkowałam, by wypłynąć spod łódki.
- Nie odpuścisz, co? - spytał zaczepnie, kiedy wypłynął chwilę po mnie.
- Ja nigdy nie odpuszczam.
Wspólnymi siłami przywróciliśmy łódkę do poprzedniego położenia. Max wszedł pierwszy, by pomóc mi się na nią wgramolić. Przytulił mnie i mocno pocałował, żebym odrobinę się ogrzała.
- Wracamy?
- Tak. Ale i tak opowiesz mi tę historię, wiesz o tym?
- Wiem. Nie wymigam się tobie.
- Jak ty dobrze mnie znasz.
Zaśmiał się krótko i pocałował w czoło.
- Czy to nie dziwne, że znamy się tak krótko, a zaszliśmy tak daleko? - spytał, łaskocząc mnie w policzek.
- Niektórzy chłopcy znają mnie kilka lat i nadal im się nie udało. - Westchnęłam ciężko.
- Niektórzy chłopcy? - Podniósł znacząco brew.
- Niektórzy chłopcy.
Przez chwilę płynęliśmy w milczeniu. Tak bardzo zasłuchałam się w śpiewie ptaków, szumie liści i plusku wody, że mimowolnie wzdrygnęłam się na dźwięk głosu Maxa.
- Nie zamierzasz mi powiedzieć, kto to, mam rozumieć?
Przyjrzałam się mu i po chwili uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
- Czy ktoś tu jest zazdrosny? - Objęłam jego szyję od tyłu, by nie przeszkadzać mu za bardzo w wiosłowaniu.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - bąknął.
Ze śmiechem pocałowałam go w policzek i wyszeptałam mu do ucha.
- Czy to ma znaczenie? Nie jestem z nimi, tylko z tobą.
- A skąd mam wiedzieć, co będziesz robić, jak do nich wrócisz?
Poczułam chłód w okolicach serca. Nie miałam zielonego pojęcia, czy wrócę. Nie chciałam wracać. A jeśli już, to tylko z nim. Ale czy on będzie tego chciał? W końcu tutaj miał swój dom, rodzinę...
Westchnęłam cicho, odkładając te przemyślenia na później.
- Jeśli mi nie ufasz, to od razu możemy skazać ten związek na straty. - burknęłam, wychodząc z łódki na drewniany pomost. Niemal natychmiast powędrowałam ku domowi, nie oglądając się za siebie.
- Emma, czekaj! - Usłyszałam za sobą i moje serce drgnęło. Zatrzymałam się, choć nadal nie odwracałam wzroku.
Poczułam jak czyjeś silne ramiona mnie obejmują, jak Max całuje mnie w szyję. Mimowolnie westchnęłam. Nie powinnam mu tak szybko ulegać.
- Kocham cię, Em. Przepraszam.
"Przeprosił, prawda? Próbuję jakoś usprawiedliwić mój brak chęci obrażania się na niego, choć mój kobiecy instynkt mówi mi, żebym obrażała się dalej."
Odwróciłam się do niego i pocałowałam go w usta. No cóż, chyba mój kobiecy instynkt był za słaby.
- Też cię kocham. - wymruczałam mu do ucha, kiedy on dalej bombardował pocałunkami moją szyję. - Ej, chodźmy do środka.
- Poczekaj chwilę. Przywiążę łódkę.
Usiadłam na ziemi i patrzyłam ja się oddala, by bezpiecznie zacumować łódź przy brzegu. Znowu mimowolnie westchnęłam.
- Idziemy? -  spytał, wyciągając u mnie dłoń, aby pomóc mi wstać.
Przyjęłam jego dłoń. W milczeniu doszliśmy do drzwi jego pokoju, a on chrząknął nerwowo przed wejściem.
- Tylko się nie przeraź, dobra?
Przełknęłam ślinę i potaknęłam niepewnie. Czego miałam się nie przerazić?
Jak tylko weszłam, zrozumiałam.
Ściany w tym pokoju były ciemnoszare, podłoga taka sama jak u mnie. A na ścianach wisiały plakaty, obrazy, ilustracje przedstawiające... węże.
To było trochę przerażające. Trochę bardzo, jeśli mam być szczera.
Po prawej stronie, pod ścianą stała komoda, a obok niej były drzwi, prowadzące do łazienki. Naprzeciw wejścia stało biurko, a po jego lewej stronie łóżko. Przez okna wpadały promienie słońca. Widok z nich również przedstawiał jezioro. Po mojej lewej stronie stała dziwna szafa. Jedna z jej szafeczek była otwarta, a z niej wywalały się papiery.
- Seamus znowu tutaj był. - westchnął z obrzydzeniem.
- Wchodzi do twojego pokoju bez pozwolenia? - Zamknęłam drzwi, starając się nie patrzeć na otaczające mnie węże.
- Problem w tym, że ma pozwolenie. - Uśmiechnął się blado i zamknął szufladę.
- A co z tymi wężami? Chciałeś mieć jednego, ale tata ci nie pozwolił?
Zgromił mnie spojrzeniem.
- Nie miałam nic złego na myśli. - próbowałam się usprawiedliwić, siadając na łóżku.
- Wiem... - Westchnął ciężko i przeczesał z zakłopotaniem włosy. - Chodzi o to, że...
- No? - spytałam, obserwując jak chodzi po pokoju. Nie mogłam już tego znieść. Podeszłam do niego i pocałowałam go, tym samym zatrzymując go niedaleko łóżka.
- Jak... Mmm... Mam mówić, jeśli... Mmm... Mnie całujesz? - wykrztusił.
- Sam musisz coś wymyślić
Zaśmiał się, złapał mnie za ramiona i odsunął, by spojrzeć mi w oczy.
- Każdy ma swoje małe dziwactwa... - mruknął. - Do moich dochodzi jeszcze to.
Pstryknął palcami, a na podłodze pojawił się wąż. Prawdziwy, żywy wąż.
Schowałam się za blondynem, starając się opanować drżenie kolan. Nienawidziłam węży.
- To jest twoja moc? - spytałam, kiedy Max sprawił, że wąż zniknął.
- Moja moc i moje dziwactwo. - Uśmiechnął się, ale kiedy zobaczył moją minę, natychmiast zmartwiał. - Wiem, że to straszne, ale nic na to nie poradzę. Taki się urodziłem.
Trudno mi było przetrawić tę informację. W końcu zdobyłam się na przytulenie go i pocałowanie w policzek.
- To dla mnie trudna informacja, ale... Kocham cię, wiesz?
- Też cię kocham.
Pomińmy serię pocałunków i czułości, która nastąpiła po tym wyznaniu (Bo zaraz wszyscy zachorujemy na cukrzycę ~ Od autorki).
- No, to co opowiesz mi tę historię czy nie? - Usiadłam na łóżku i pociągnęłam go za sobą.
- Ekhem... Skoro muszę... - wywrócił oczami, a ja delikatnie pacnęłam go w ramię. - Było czterech przyjaciół. Seamus, Gladius, Nerus i Pozeusz. Seamus miał moce związane z koszmarami, Gladius z ostrzami różnej maści, Nerus tworzył z glonów jedną z najniebezpieczniejszych broni na świecie, a Pozeusz potrafił dosłownie czarować słowami. Ich wszystkich połączyła nienawiść do rządu w Bezpiecznej Przystani, jaki zapanował po śmierci Emmy. Zaczęli przekonywać ludzi do ich racji, przeciągnęli ich na swoją stronę. Rada ich bagatelizowała, była pewna, że są za słabi. W końcu wybuchło powstanie. Rada się przeraziła i wygnała czterech przyjaciół i ich popleczników. Stworzyli własną Bezpieczną Przystań - Milczącą Kurtynę. Szczerze mówiąc, nikt mi nigdy nie powiedział, czemu tak się nazwali. W każdym razie jeden z czterech przyjaciół przypada na jeden dom. Już rozumiesz?
Pokiwałam głową i poczułam, jak coś w mojej głowie się rozjaśnia.
- To dlatego miałam tamten koszmar? Seamus nie mógł pojawić się w normalnym śnie, a chciał mi jakoś przekazać wiadomość, więc zrobił to za pomocą koszmaru. - rozwinęłam swoją myśl. Max pokiwał głową.
- Super. - mruknęłam i przytuliłam się do niego. Leżeliśmy na łóżku w milczeniu, ale nie była to krępująca cisza.
- Poczekaj chwilę. - Wstał i podszedł do biurka, otwierając jedną z jego szafek. Wyciągnął jakąś podniszczoną książkę i uśmiechnął się do mnie blado. - Może chciałabyś... Posłuchać jednej z moich ulubionych powieści?
Zachichotałam, widząc, jak chłopak się zachowuje. Poklepałam miejsce obok siebie na łóżku i posłałam mu najczulszy uśmiech, na jaki było mnie stać.
- Bardzo chętnie. - zadeklarowałam, kiedy chłopak położył się obok mnie i otoczył mnie ramieniem. Jego spokojny głos, równomierny oddech, poczucie bezpieczeństwa i zapach świeżej trawy sprawiły, że wkrótce zasnęłam.


***

- Emma, ogarnij się, nie możesz w ten sposób! Już zapomniałaś o Bezpiecznej Przystani?!
Daniel chodził nerwowo po pokoju, dając upust swojej furii.
- Ja nie... - próbowałam się tłumaczyć, ale na nic się to nie zdawało.
- Ty nie co?! Próbujesz mnie oszukiwać?! On ci zrobi krzywdę! - Walnął pięścią w gąbkową ścianę, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam.
- Skąd możesz to wiedzieć?! - spytałam pretensjonalnie, czując jak tracę cierpliwość.
Brązowowłosy prychnął kpiąco.
- Wiem o tobie wiele rzeczy, ale nigdy bym nie podejrzewał, że jesteś naiwna.
To zabolało. Jednocześnie poczułam, jak robi mi się gorąco od złości, która w jednej chwili ogarnęła całe moje ciało.
- Naiwna? Bo zaczęłam zadawać się z tobą?
- Ty dobrze wiesz, o kim mówię.
- Nie, nie mam zielonego pojęcia! - warknęłam opadając na szpitalne łóżko.
Dan westchnął ciężko.
- Chcę cię tylko ostrzec. To nie przyniesie ci nic dobrego. A jak złamie ci serce, to przybiegniesz do mnie z płaczem. Wtedy przekonasz się, że miałem rację.
- Ale...
- Nie wyjeżdżaj mi tylko z "Ty go nie znasz.", "On taki nie jest." czy "Ja go kocham!". - syknął. - Ty też go nie znasz! I za co go kochasz? Bo ma piękne blond włoski i szare oczęta?
Zatkało mnie.
- Skąd ty właściwie...?
- Znam go o wiele lepiej niż ci się wydaje. Zapominasz, że jestem tu o wiele dłużej od ciebie. Władczyni zmarła, jak już wiedziałem, kim jestem. I poznałem go. Był nawet moim przyjacielem... Póki nie odszedł na ich stronę.
Ostatnie słowa dosłownie wypluł, jakby się bał, że za bardzo zabrudzą jego śliczny język.
- Ja się tam czuję dobrze. - mruknęłam. - Jestem szczęśliwa.
- A posuwasz się naprzód? Wiesz coś więcej o sobie i swojej mocy? Robisz coś oprócz wylegiwania się?- prychnął.
- Jestem tam dopiero drugi dzień. Poza tym tutaj też nic nie robiłam. - oznajmiłam bezbarwnie.
- Dobrze, w porządku, brataj się z wrogiem! Na pewno wyjdzie ci to na zdrowie! - jęknął nieukrywaną z irytacją.
- Od kiedy się tak o mnie martwisz? - syknęłam jadowicie. 
Chłopak podszedł do mnie i złapał mnie za nadgarstki. Przeraziłam się. Jego oczy wyrażały stanowczość, jego mina była bezlitosna. Zamknęłam ze strachem powieki, czekając na cios.
Ale ten nie nadszedł.
Dan puścił moje dłonie i zaczął bić pięściami w ścianę. Rozmasowałam obolałe nadgarstki, cały czas patrząc na niego ze strachem. W końcu wstałam i delikatnie chwyciłam go za ramiona. Wzdrygnął się, ale przestał bić niczemu winną ścianę. Miałam ochotę go objąć, ale powstrzymałam się. To nie był najlepszy pomysł.
- Hej, wszystko w porządku? - spytałam, wbijając wzrok w mdły, zielony kolor.
- Nie. - odparł tylko.
Zachichotałam nerwowo. Na ten dźwięk nieco się rozluźnił.
- Jak wrócę - zaczęłam, zbliżając wargi do jego ucha. - opowiesz mi trochę o swoich mocach, w porządku?
- Nie. - znów zaprzeczył.
- I tak się nie poddam. - zaśmiałam się cicho. 
- Wrócisz? - odwrócił się do mnie i oparł plecami o ścianę tak, by widzieć moją twarz.
- Oczywiście. - Posłałam mu szczery uśmiech. Odpowiedział tym samym.
Nie wiem, jaki impuls zadziałał, ale przytuliłam go. Wtuliłam głowę w jego pierś, a moja zaczęła falować w nieuzasadnionych spazmach śmiechu.
- O co chodzi? - mruknął, rozbawiony, oddając uścisk.
- Brakowało mi tego, wiesz? - znów się zaśmiałam.
- Czego? Przecież on...
- Brakowało mi ciebie. - westchnęłam, tym samym zamykając mu usta.
W końcu po - jak mi się wydawało - kilku godzinach odkleiliśmy się od siebie. Poczułam ogarniający mnie chłód, wiążący się z brakiem ramion, które jeszcze przed chwilą mnie obejmowały.
- Wracaj tam. - westchnął niechętnie. - Zrób wielki bałagan i powróć do nas, żeby kontynuować swoją... hm, hm... misję.
Parsknęłam śmiechem.
- Taa, tak zrobię. I nie musisz się obawiać, nie dam ci spokoju tak szybko.
- Marzę o tym, żebyś zrobiła bałagan i w moim życiu.
Tym razem się nie zaśmiałam. Patrzyłam na chłopaka nawet za bardzo poważnie. On też tak patrzył. A w jego czekoladowych oczach dostrzegłam nadzieję. Tak, to z pewnością była ona.
- Wrócę. Dla ciebie. I obiecuję, że będę na siebie uważać. - Uśmiechnęłam się promiennie i pocałowałam go lekko w policzek. - Do zobaczenia.
Zaskoczenie i rozmarzenie zmieszały się na twarzy Dana. Zachichotałam i po chwili już mnie nie było.

**************************************************************************

Cześć!
...
Jestem załamana. Zdaje mi się, że nikt tu nie zagląda, nikogo to już nie obchodzi. W porządku, w takim razie mam Wam do przekazania ważną informację:  
Blog zostaje zawieszony.
Powody? Po pierwsze nie mam weny. Ten rozdział pisałam dawno temu, chyba jeszcze w wakacje. Jest to ostatni, który napisałam na zapas. Mam zalążek rozdziału piętnastego, ale weny stanowczo mi brakuje. Kolejny powód. Szkoła. I tu chyba nie muszę niczego wyjaśniać. I ostatni, najważniejszy: nie ma żadnych komentarzy, które motywowałyby mnie do pisania. To naprawdę przykre. Nie zamierzam opuszczać tego miejsca, ale kto wie, może tak się właśnie stanie.
Do kiedy? Nie wiem. Kiedy powróci mi wena, to może zbiorę się w sobie i napiszę kolejny rozdział. Będę starała się wstawiać go od razu, dlatego tak do końca to nie będzie zawieszenie, bo rozdziały będą się pojawiać, ale nieregularnie i pewnie z dużymi przerwami między sobą.
To wszystko, co miałam do przekazania.
Dziękuję, do widzenia.
Madzia

 **************************************************************************

wtorek, 29 września 2015

Rozdział XIII - Coś z niczego

To co zobaczyłam zaparło mi dech w piersiach.
Błękitne ściany, biała, drewniana podłoga. Naprzeciwko drzwi, na samym środku pokoju stało łóżko. Naprawdę duże z białym baldachimem. Wyglądało pięknie i niesamowicie kusząco. Obok niego lśniła czystością szklana szafeczka, również z biały akcentem, a na niej mała lampka. Za to nad nią było okno, które zasłoniono granatowymi kotarami. Pod ścianą po prawej stronie stała wielka szafa, a przed nią leżał duży, utrzymany w kolorze ścian dywan. Po drugiej stronie stała biblioteczka z książkami, a obok były drzwi. Domyśliłam się, że prowadzą do łazienki.
- I jak? Podoba ci się?
Niemal rzuciłam mu się na szyję.
- Jest wspaniały. - wymruczałam mu do ucha.
- Wiedziałem, że spodoba ci się coś zwyczajnego, ale jednak... uroczego. - Uśmiechnął się.
Wciągnęłam go do pokoju i pospiesznie zamknęłam drzwi. Delikatnie objęłam jego szyję rękoma.
- O czym myślisz? - spytałam, zaciekawiona.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytał i jedną ręką przyciągnął mnie bliżej do siebie.
- Tak. - westchnęłam z rozmarzeniem.
- Myślę - zaczął, gładząc mnie po policzku. - jak to by było cię pocałować.
Bez chwili wahania przycisnęłam swoje wargi do jego ust. Poczułam jak uczucia we mnie eksplodują, powodując przyspieszone bicie serca. Max oparł mnie o wolną ścianę obok drzwi, nie przerywając pocałunków. Wtopiłam palce w jego włosy, napawając się ich miękkością. Po chwili jego wargi znalazły się na mojej szyi, a ja westchnęłam cicho. Odnalazłam jego usta i pocałowałam go po raz ostatni z wielką pasją.
- Dokończymy to jutro, dobrze? - Uśmiechnęłam się, patrząc w oczy rozczarowanego chłopaka. - Możesz zostać ze mną na noc, jeśli chcesz.
W oczach miał iskierki, kiedy kładł mnie delikatnie na łóżku, po czym położył się obok mnie. Przykryłam nas kołdrą, tuląc się do niego. Łóżko było takie wygodne, a w jego ramionach czułam się tak bezpiecznie...
- Dobranoc. - wymruczał i pocałował mnie pieszczotliwie w nos.
- Dobranoc. - Obdarzyłam go długim pocałunkiem i w końcu zasnęłam.

***

Obudziłam się całkowicie wyspana. Pierwsze promyki słońca przedostawały się przez ciemne kotary. Ziewnęłam głęboko i przeciągnęłam się leniwie.
"Żadnych koszmarów." - pomyślałam z lubością i wtedy usłyszałam obok mnie dziwny jęk. Spojrzałam na śpiącego Maxa i wtedy do mnie dotarło, co się wydarzyło.
"Znasz chłopaka jeden dzień i lądujesz z nim w jednym łóżku? To nie jest normalne. Jest przystojny, fakt, ale ty go prawie nie znasz!"
Czułam, że zbiera mi się na wymioty. No tak, wczoraj wypiłam chyba o jeden kieliszek za dużo.
Rzuciłam się do drzwi od łazienki i piękne, kolorowe plamy wylądowały w muszli klozetowej. Zrobiło mi się niesmacznie. Metaliczny posmak w ustach nie należał do najprzyjemniejszych.
Umyłam zęby i zaspaną twarz. Wszystko, czego potrzebowałam, po prostu było w tym pomieszczeniu. Jeśli chodzi o higienę osobistą, rzecz jasna.
Wyszłam z łazienki, a mój wzrok padł na łoże z baldachimem. Chłopak już się przebudził, a teraz siedział na łóżku przecierając oczy. Jego włosy były w nieładzie, co tylko dodawało mu uroku. Przypomniałam sobie ich dotyk i smak jego ust...
"Stop. Nie znasz go. Nie możesz tak myśleć."
A mimo to nadal czułam dziwne przyciąganie co poprzedniego wieczoru. Max mnie zauważył i gestem wskazał, bym podeszła bliżej.
- Jak się spało, księżniczko? - wymruczał mi pytanie do ucha.
- Wspaniale. - Westchnęłam cicho, gdy delikatnie ugryzł mnie w ucho. Wiedziałam, że muszę to przerwać, ale... To było po prostu zbyt przyjemne uczucie.
Zaczął obdarzać pocałunkami mój obojczyk, szyję, policzki, aż w końcu zatrzymał się na kąciku ust. Już chciałam go pocałować, ale on odsunął się i spojrzał na mnie w pełnym zdumieniu.
- Dlaczego tak strasznie ciągnie mnie do ciebie?
Poczułam jak moje serce łomocze w mojej klatce piersiowej. Objęłam jego twarz dłońmi i pocałowałam delikatnie.
- Nie wiem. Ale mogę cię pocieszyć: też tak mam.
Znowu zaczął mnie całować, po raz pierwszy w życiu czułam się tak mocno kochana. Straciłam wszelki opór, dałam się porwać swoim zmysłom i uczuciom. Kogo niby przez to miałam mieć na sumieniu? O Chrisie-Liamie nie miałam ochoty nawet słuchać, a Dan... 
Na chwilę przerwałam, zastygając w osłupieniu. Poczułam dziwny ucisk w żołądku, który z pewnością nie miał nic wspólnego z wczorajszą kolacją.
- Coś nie tak? - zapytał Max. Troska w jego oczach była dla mnie naprawdę bolesna, ale...
"Daniel jest moim przyjacielem. Tylko przyjacielem."
 - Wszystko okej. - Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i delikatnie go przytuliłam.
Znów zaczął mnie całować. Zresztą po tym, co powiedział...  Że on też czuje to dziwne przyciąganie między nami... Jak mogłam po prostu na to nie pozwolić, tym bardziej że sprawiało mi to radość?
Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi i jak oparzeni odskoczyliśmy od siebie. Zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Proszę! - zawołałam, gdy uspokoiłam się już dostatecznie.
Do pokoju wszedł Seamus Green. Uśmiechnął się na nasz widok.
- Kiedy Mark doniósł mi, że nie ma ciebie w swoim pokoju, byłem pewien, że znajdę cię tutaj. - zwrócił się do Maxa. - Dzień dobry, panienko.
- Dzień dobry. - zarumieniłam się lekko. Od wczoraj moje emocje nie należały do najlepiej poskromionych.
- Śniadanie będzie za dziesięć minut. - Ukłonił się lekko i wyszedł z pokoju.
Popatrzyłam na Maxa i znowu wybuchnęliśmy śmiechem.
- Wrócę do siebie. - powiedział, całując mnie czule w czoło.
- Będę tęsknić. - westchnęłam. Pachniał śliwkami i powietrzem zaraz po ulewie.
- Za dziesięć minut przyjdę i zejdę z tobą na śniadanie. - wymruczał mi do ucha.
- Teraz masz już tylko osiem. - zaśmiałam się. - Idź już, bo nie zdążysz.
Uśmiechnął się troskliwie, jeszcze raz mnie pocałował i wyszedł.
Odsunęłam kotary i przez chwilę napawałam się widokiem na zewnątrz. Dom stal niedaleko jeziora, a moje okno wychodziło idealnie na nie. Czułam się naprawdę szczęśliwa, choć z trudem rozpoznawałam siebie w tej nowej Emmie, którą stałam się zaledwie dzień temu. Rumieniąca się, czuła, wrażliwa, szczęśliwa, piękna, silna. Otworzyłam lustro i uśmiechnęłam się pewnie do swojego odbicia. Nie sarkastyczna buntowniczka, z którą trzeba się użerać przy każdej okazji. Nie samotna, smutna dziewczyna, która chadza w deszczu po parku. Naprawdę piękna, silna, wrażliwa i szczęśliwa młoda dama, która nareszcie odnalazła miłość. Zakochałam się. I to było najprawdziwsze uczucie na świecie. A jeśli on je odwzajemniał... nie mogło mnie spotkać nic piękniejszego!
Znalazłam w szafie turkusową bluzkę na ramkach i ciemne dżinsy. Zrzuciłam z siebie czarny kombinezon, w którym spałam. Złożyłam go i włożyłam do szafy. Nie był mi już potrzebny.
Nadal mnie zastanawiało, czemu Kirsa tak uporczywie nalegała bym go włożyła. Sama miała podobny, ale... Chciałam wiedzieć, do czego one służą. A może do niczego?
Zapytać się kogoś? Nie, wyjdę na wariatkę. Musiałam poskromić moją dociekliwość, jeśli chciałam zostać tu na dłużej.
No właśnie, na dłużej. A co z Kirsą, Eleną, Danielem? Musiałam się w ogóle dowiedzieć, gdzie jestem. Nie miałam zielonego pojęcia, co to za miejsce. Milcząca Kurtyna. Tylko... Gdzie to jest? Gdzieś niedaleko Bezpiecznej Przystani? Może dostać się tu można było tylko za pomocą portalu, tak samo jak w przypadku Przystani? Kirsa mi mówiła, że to miejsce było ukryte. A jeśli istniała inna grupa emantów, może nie do końca zgodna z rządami Rady? Wybrali sobie inne miejsce na dom. Stworzyli swoją własną Bezpieczną Przystań.
Postawiłam sobie za cel dowiedzenie się tego wszystkiego. Może udałoby mi się podpytać Seamusa.
I ten patyk. Chwila, chyba już wiedziałam, co to było. Coś czego używali czarodzieje, magowie i inni tacy. Jak to było? A, już wiedziałam. Różdżka.
Wydawało mi się, że emanci nie potrzebują różdżek. Tylko że oprócz niego nikt jej nie miał. To musiała być jakaś specjalna różdżka, może nawet to coś, czego szukała Rada.
Ten sen, kiedy Nosstrumni spytała mnie, czy odnalazłam TO. Rada pewnie by mi przydzieliła zadanie znalezienia tego czegoś, jednak nie chciałam nawiązać całkowitej współpracy. Może czekali aż "zmądrzeję". A może wiedzieli coś, czego ja nie wiem.
Spięłam włosy w luźnego koczka, tak że część z nich opadała mi na szyję. W samą porę usłyszałam nieśmiałe pukanie do drzwi.
- Wejdź.
Blondyn wszedł do pokoju i objął mnie w pasie na powitanie całując w policzek.
- Bardzo się stęskniłaś? - wymruczał.
- Bardzo, bardzo. - przytaknęłam, czując jego oddech na szyi.
- Wyglądasz pięknie. - westchnął z rozmarzaniem, przyglądając się mojemu ubiorowi.
- I tak się właśnie czuję. - Uwiesiłam ręce na jego karku.
- Chodźmy na śniadanie.
- Umieram z głodu.
- Jakiego rodzaj głód masz na myśli? - Spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja parsknęłam śmiechem.
- Chodź, bo się spóźnimy! - Postanowiłam nie odpowiadać na jego pytanie.
- A odpowiesz mi? - spytał z rozbawieniem, kiedy ja popchnęłam go w kierunku drzwi.
W końcu udało mi się zamknąć pokój, nie zostawiając nikogo w środku.
- Może. - Dalej się z nim droczyłam. Objął mnie ramieniem i poprowadził do jadalni, w której wczoraj odbyła się huczna kolacja.
Na jej wspomnienie zakręciło mi się w głowie. Alkohol zrobił swoje i teraz buzowało mi w czaszce od jego nadmiaru. Dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłam.
- Wszystko okej? - Chłopak zmartwiał, jak zobaczył, w jakim stanie się znajduję.
- To przez wino. - westchnęłam, zajmując swoje miejsce przy stole. - Nie powinnam była go tyle pić.
- Spokojnie, przejdzie ci. - Ucałował mnie w czoło. - Będziesz miała cały dzisiejszy dzień na leniuchowanie.
Skinęłam głową i zaczęłam jeść. Na myśl o tym, że miałam spędzić w tym miejscu dzień, moje serce podskoczyło z radości. Było to zupełnie inne uczucie niż leżenie w szpitalnym łóżku, wpatrywanie się w ściany okryte zieloną gąbką i wysłuchiwanie niekończących się opowieści Eleny, biadolenia Kirsy czy przestróg pana Pierre. Dwukrotnie chciałam uciec z tego chorego miejsca. I oni to nazywali Bezpieczną Przystanią.
Tutaj było kompletnie inaczej. Rozejrzałam się po zapełnionym stole. Gwar był przyjemny, taki... no, rodzinny. Czułam się jak w obecności swojej rodzonej mamy, taty czy brata. Albo lepiej, jak na Święta Bożego Narodzenia u babci Stefci. Przyjeżdżało wtedy mnóstwo ludzi z mojej rodziny, o niektórych istnieniu nawet nie wiedziałam. Ale zawsze było miło i przyjemnie.
Przy stole siedziało może z dwudziestu ludzi. Nerwowo nachyliłam się do Maxa i zadałam nurtujące mnie pytanie.
- Czy... Tylko tyle ludzi jest w Milczącej Kurtynie?
- Nie. - odparł chłopak, krojąc parówkę. - Są cztery takie domy w Milczącej Kurtynie. W każdej jest z dwadzieścia, trzydzieści osób. Razem jest nas około stu.
- A moje miejsce? Spodziewaliście się mnie?
Spojrzał na mnie z czułością.
- Jesteś naszym gościem... Zresztą, wyjaśnię ci po śniadaniu, dobrze? - Szybko zjadł kawałek parówki na widelcu i pocałował mnie w głowę. - Pokażę ci jedno wspaniałe miejsce i...
- Proszę, proszę. - Usłyszałam głos Greena. - Ktoś tu się zakochał.
Przypływ gorąca znów ogarnął moje blade policzki. Spojrzałam przelotnie na Maxa. On również się zarumienił.
- Młoda miłość w Milczącej Kurtynie, ha! Wzniósłbym za was toast, gdybym wczoraj za dużo nie wypił. - Uśmiechnął się przepraszająco, a inni zaczęli bić brawo. Byłam tak wzruszona tą reakcją, że tylko mocniej wtuliłam się w blondyna.
Dokończyłam śniadanie w pośpiechu, nie mogąc się doczekać dnia spędzonego z Maxem. Może udałoby mi się też czegoś dowiedzieć.
Już wstaliśmy od stołu, kiedy podszedł do mnie jakiś mężczyzna. Miał blond włosy, podobnie jak Max i delikatny zarost. Ukłonił się i ucałował moją dłoń.
- Mark Flynn, miło mi cię poznać Emmo.
- Mi też miło pana poznać. - odparłam lekko zawstydzona.
- Daruj sobie "pana" - Uśmiechnął się. - Zaopiekuj się dobrze Maxem, w porządku?
- Jak najlepszym.
- Pozwól, że dokończę śniadanie. A wy idźcie już. Ty też o nią dbaj, Max.
- Jasna sprawa. - zapewnił chłopak i poprowadził mnie do tylnego wyjścia z domu.
- Nie chcę być wścibska, ale... Kto to był?
- Mój ojciec. - odparł Max. - Spokojnie, możesz mnie zawsze pytać, o co chcesz.
- Twój ojciec? Gdybym wiedziała, nie zachowywałabym się tak głupio. - Zarumieniłam się.
- Nie zachowywałaś się głupio, tylko uroczo. - westchnął. - Chyba masz to we krwi.
- Co? - spytałam, nie rozumiejąc.
- Oczarowywanie innych ludzi.
Parsknęłam śmiechem i pocałowałam go w policzek, podczas gdy szliśmy już w stronę małej łódeczki, zacumowanej na brzegu jeziora.
- Jesteś słodki.
- Staram się.
- Chyba nie musisz.
- Czemu?
- Masz to we krwi.
Oboje się zaśmialiśmy. Było mi tak dobrze.
Max podszedł do łódki i pewnie do niej wskoczył. Ja nie byłam za bardzo przekonana co do tego pomysłu.
- Daj spokój, pomogę ci. - Uśmiechnął się pokrzepiająco i złapał mnie w biodrach, podczas gdy ja starałam się wejść na chyboczącą się łódkę. Udało się. I nie wylądowałam w wodzie.
Chłopak zaczął wiosłować, a ja podziwiałam wspaniałe widoki. Z jednej strony otaczały nas góry, a z dwóch innych las. Oddalaliśmy się coraz bardziej od brzegu. Z takiej odległości mogłam zobaczyć dom w całej okazałości. Był duży, utrzymany w kolorze ciemnego drewna. Prezentował się naprawdę ładnie na tle natury, jednak nadal nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że pod jakimś względem jest dziwny. Ale nie przeszkadzało mi to.
- Max? Gdzie są pozostałe trzy domy? - spytałam.
- W różnych miejscach. Zresztą ciężko powiedzieć. Jeden jest za lasem po naszej prawej stronie, drugi za tym po lewej, jeszcze jeden jest bliżej gór. W każdym razie są na około tego jeziora. Tak w ogóle to nie powiedziałem ci jak to jezioro się nazywa.
- A więc? - Oczy mi błysnęły.
- Jezioro Emmy. - Błysnął zębami w uśmiechu.
- Żartujesz, prawda? - Omal nie przewróciłam łodzi.
- Nie. Serio się tak nazywa. - Westchnął. - Przed rządami Rady w Bezpiecznej Przystani rządziła Emma. Była naprawdę sprawiedliwą władczynią, o wiele lepszą od Rady. - Skrzywił się. - To na jej cześć nazwaliśmy to jezioro.
- Jaka jest historia tego miejsca? - zapytałam, kiedy zatrzymaliśmy się na środku jeziora. - No i skąd ta nazwa?
- Zaraz ci wszystko opowiem obiecuję. Tylko... Pomyślałem sobie czy może nie chciałabyś pomóc mi w spełnieniu mojego marzenia. 
- A co mam zrobić?
- Po prostu być... blisko mnie.
Przysunęłam się do niego i wtuliłam w jego pierś. On dłonią podniósł mój podbródek i delikatnie ucałował moje usta. Ich kąciki podniosły się niemal natychmiast.
- Jesteś dla mnie naprawdę ważna. Chcę, żebyś o tym pamiętała...
Chyba nieco za mocno oparliśmy się o jeden z brzegów łódki, bo po chwili wywinęliśmy kozła i znaleźliśmy się pod wodą.


**************************************************************************

Witam! :3
Mam nadzieję, że nie będę się kisić w czeluściach Tartaru za to, co robię. Przepraszam, ale po prostu... Musiałam tu dodać jakiś mały romans, a że z Danem sprawa jest o wiele delikatniejsza i bardziej skomplikowana, postanowiłam wrzucić tu pierwszego lepszego chłopaka, na którego aktualnie mam fazę...
Nie będę ukrywać, że ten wątek powstał z mojej nagłej zachcianki, ale nie powiem też, że nie będzie miał on znaczenia w następnych rozdziałach. Na razie luz, blues i sielanka! Tylko mam nadzieję, że nie będziecie mi tu wymiotować tęczą xd
Pozostaje mi się z Wami pożegnać i mieć nadzieję, że mimo wszystko rozdział Wam się podobał. Do siódmego czternastego października! ^^
Aaa no tak. Nie napisałam, że od teraz rozdziały będą się pojawiać w środy, nie we wtorki. Po prostu tak mi wygodniej. Mam nadzieję, że nie będzie to duży problem. ;) I gdybyście jeszcze uraczyli mnie swoimi komentarzami, byłoby naprawdę super! ><


 **************************************************************************

wtorek, 15 września 2015

Rozdział XII - Milcząca Kurtyna

Kirsa, która miała podobny kostium do mojego tylko że ciemnozielony - tak, dopiero teraz to zauważyłam - wyciągnęła rękę przed siebie. Nie mam pojęcia, co robiła, ale chyba działało, bo po kilku sekundach śmierdzące łapska silnego mężczyzny mnie puściły. Nie mogłam powstrzymać zerknięcia w jego stronę i... zobaczyłam go, uwięzionego w klatce z korzeni i pnączy.
- Uciekaj! - dobiegł do mnie głos kobiety. - To nie powstrzyma go na długo!
Rzuciłam się do wyjścia. Miałam już dość tego piekielnego budynku.
I można by pomyśleć, że na dworze nic już się nam nie mogło stać. Mylne wrażenie.
Przy wyjściu z Budynku Rady stało pięciu napastników. Każdy z nich miał na sobie czarny strój i maskę, przypominającą czaszkę. Zwykle takie zakłada się na Halloween, jeśli się przebiera za kościotrupa.
Mój oddech był szybki i płytki. A najgorsze było to, że stałam na samym środku, Kirsa po prawej, a Chris po mojej lewej stronie. Co miałam robić? Bronić się, atakować, cokolwiek! Strach jednak sparaliżował mnie doszczętnie. Nie słyszałam, co Nosstrumni mówi do Chrisa, a tym bardziej do mnie. Stałam i patrzyłam jak dziwnie ubrani ludzie wyciągają ręce przed siebie. Na chwilę oślepił mnie blask światła, myślałam, że to światło pochodzące od napastników, Chrisa lub członkini Rady. Krzyknęłam, kiedy uświadomiłam sobie, że ten błysk był przeze mnie.
Stałam w dziwnej pozycji. Lekki rozkrok, dłonie celujące w czarne postacie. Co jakiś czas pojedyncza kula światła wystrzeliwała z wyciągniętych rąk, powalając przeciwnika. Nie byłam do końca pewna czy dobrze celuję, nie wiedziałam, co w ogóle robię. Energia sama wydostawała się z mojego ciała, ja byłam tylko narzędziem, służącym do kumulowania jej i wypuszczania we właściwym momencie.
Powietrze tak przesiąkło energią, że normalny człowiek nic by nie zobaczył w tym chaosie. Po mojej lewej widziałam zielono-czerwone błyski, najwyraźniej Kirsa z kimś walczyła. Po prawej podobnie, tylko że tam królowały światła niebieskie i pomarańczowe. A przede mną było pełno bieli, porażającej bieli. Co jakiś czas jakiś granatowy, amarantowy czy brązowy płomyk próbował się przedostać przez tą oślepiającą jasność. Ale nic z tego nie wychodziło.
Zamknęłam oczy, poddałam się ogarniającej mnie energii. Niech sama wszystko kontroluje, ja już się wystarczająco zmęczyłam.
Może to przez brak siły, której uwolnienie światła ode mnie wymagało, a może po prostu się poddałam, pozwalając wrogowi zaatakować - nie wiedziałam, co sprawiło, że uderzyłam głową o twardy beton i straciłam przytomność.
***

Było tak ciemno wokół mnie, że nie byłam pewna czy w końcu otworzyłam oczy, czy nawet na tak prostą czynność nie miałam już siły. Dostrzegłam błysk, gdzieś nade mną. Aha, czyli jednak je otworzyłam.
Spróbowałam się podnieść, ale zaniechałam tego pomysłu, kiedy moja głowa uderzyła w coś twardego nade mną.
- Nie ruszaj się. - Usłyszałam lekko stłumiony głos.
Miałam mętlik w głowie. Kim był ten człowiek? Dlaczego było tak ciemno? Co tutaj robiłam?
Chciałam ruszyć ręką, ale grzbietem dłoni otarłam się o coś zimnego i twardego. Chwila.
Czyżbym... Leżała w trumnie?
Dobra, to była głupia myśl, ale jedyna, która przyszła mi do głowy w obecnej sytuacji. Wszystko się zgadzało. Ciemność, coś twardego nade mną, głos mężczyzny dochodzący jakby z oddali...
Pilnował mnie, a gdy uderzyłam głową o górną część skrzyni/trumny/pułapki, musiał to poczuć. W końcu walnęłam się dość mocno.
Westchnęłam cicho. Co teraz miałam zrobić?
Błądziłam wzrokiem w ciemnościach, aż w końcu stanął on na trzech okrągłych dziurach. Ten błysk. Nadal miałam od niego lekki poblask. Musiał pochodzić stamtąd.
Tlen!
Najwyraźniej nie chcieli mnie zabijać. W takim razie o co chodziło?
Sen. Sen, sen, sen. Prośba o dołączenie do ich szeregów. Ale po co im ja?
"...Możesz być naszą jedyną nadzieją..."
"...Skoro masz mieć większą moc od innych... Będziesz musiała przyzwyczaić się do tego, że od ciebie będziemy wymagać o wiele więcej..."
"- ...Jestem zwykłą emantką, po co mi twoja ochrona?
- Nie jesteś zwykłą emantką..."
"- ...Ciągle latasz koło tej urojonej Nemantki.
- Ona nie jest urojona!
- Przecież jeszcze nic nie wiadomo.
- Masz rację, ale... Od niej czuć mocą.
- Jak od każdego z nas.
- No tak, ale od niej czuć zupełnie inaczej. Jakoś... No, nie umiem tego opisać. Po prostu inaczej..."
Nie miałam pojęcia, czemu te obrazy stanęły mi przed oczami, zawirowały, po czym zlały się w barwę czekolady.
"Daj mi swoją rękę, to ci pomogę."
Prawie słyszałam jego głos tak samo jak wtedy. Widziałam jak podaje mi dłoń, a ja bez wahania ją przyjmuję. Jak mnie podnosi, jak prawie upadamy... Jak dawno temu to się stało? Czemu nagle sobie o tym przypomniałam? Nie byłam wtedy jeszcze żadną emantką, nie pokładano we mnie żadnych nadziei. Byłam zwyczajną dziewczyną. No, prawie zwyczajną. Ale na pewno bardziej niż teraz.
Jakiś krzyk przerwał moje myśli.
- Zebranie Domu Seamusa w Milczącej Kurtynie! Szybko!
Zaraz, zaraz... Skądś kojarzyłam tę nazwę...
Myśleć będziesz, że jesteś z Milczącej Kurtyny...
"Jasne! Przepowiednia! Kompletnie o niej zapomniałam! W sumie dziwne, że Rada mnie na ten temat nie przepytała..."
Tylko co to miało niby znaczyć? Myśleć będziesz, że jesteś z Milczącej Kurtyny. Miałam należeć do nich? W sumie to miałam duże wątpliwości, ale nie byłam pewna czy chcę zadawać się z tą bandą. Nie przypadli mi jakoś szczególnie do gustu, ale...
- Wypuść dziewczynę!
Natychmiast przerwałam natłok kłębiących się we mnie myśli i szybko wciągnęłam powietrze. Czułam, że ktoś odchyla wieko... I nagle oślepił mnie blask latarki. Nie, nie latarki. To było coś innego...
- Wstań, Emmo. - Jakiś mężczyzna podał mi rękę, a ja poczułam gorąco na policzkach. To było głupie. Bardzo głupie.
Mimo to chwyciłam jego dłoń, a on pomógł mi stanąć. Nogi miałam jak z waty, starałam się tego jednak nie pokazywać, choć byłam pewna, że nawet w takich ciemnościach - świeciło tylko to coś dziwnego, co ten mężczyzna trzymał w dłoni i księżyc - było widać jak drżą.
- Oprzyj się o mnie.
Z ulgą przyjęłam tą prośbę i oparłam się o niego, natomiast on pomógł mi wyjść ze skrzyni całkowicie. Tak, porwali mnie, uwięzili, a mimo wszystko czułam się dobrze. Nie, nie dobrze. Czułam się... na miejscu. Jakbym od początku swojego istnienia miała tu być.
Przejechałam wzrokiem po ludziach ustawionych do mnie twarzami w półkolu. Nie mieli owych dziwnych masek, niektórych kojarzyłam ze swojego snu, a ubrani byli całkiem zwyczajnie. Spojrzałam na mężczyznę, na którym się opierałam i... To nie był mężczyzna. To był chłopak.
Znowu zawirowało mi w głowie. Naprawdę? Kolejny chłopak? Do tego blondyn o szarych oczach.
Czułam, że mnie mdli. Nie chodzi o to, że on był obleśny czy coś. Nawet wolałabym, żeby był brzydki i nieatrakcyjny. Ale nie, on właśnie musiał być przystojny.
Z półkola wyszedł mężczyzna... Ten sam, co we śnie do mnie mówił, ten sam, co zatrzymał mnie w Budynku Rady. Podszedł do mnie i wyciągnął prawą dłoń na przywitanie.
- Nareszcie będziemy mogli poznać się jak należy. Seamus Green, do usług.
Ukłonił się uprzejmie, a ja, lewą ręką cały czas opierając się na chłopaku, podałam mu swoją prawą dłoń.
- Emma... - przerwałam się, gdy mężczyzna ujął moją prawą dłoń i ucałował ją delikatnie. - Emma Fox.
- Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie. - Green poprawił swój nienaganny garnitur. - To zdecydowanie nie było zachowanie godne dżentelmena.
- Spokojnie, wybaczam panu. - Uśmiechnęłam się blado.
- Mów do mnie po imieniu. - poprosił, a ja poczułam jak mój żołądek wywraca się do góry nogami. No tak. Była noc, a ja nie jadłam od śniadania.
- Widzę, że jesteś troszeczkę głodna, co? - zapytał z troską.
- Tak... Najwyraźniej. Nie chcę jednak robić problemu i...
- No co ty, jesteś naszym gościem! - zawołał Seamus. - Prawda? - zwrócił się do reszty zgromadzonych.
Wszyscy zgodnie potaknęli głowami, uśmiechali się miło. To było dziwne, w porównaniu z tym jak wyglądali w moim śnie. Może Green zmienił taktykę?
- Ale... Zamknęliście mnie w dziwnej skrzyni. Nie powiem, żeby to było odpowiednie traktowanie gościa. A ty - wskazałam na Seamusa. - próbowałeś mnie zabić!
- Nieprawda! - zaprzeczył szybko z niepokojem w oczach. - Wiedziałem, że się nie zgodzisz tak po prostu, więc zastosowaliśmy inne środki. Zrozumiałem, że sen cię przeraził, zresztą nie dziwię się. Po tym nie zgodziłabyś się sama z siebie, więc zrobiliśmy nalot... Mogę cię jednak zapewnić, że nikt z Bezpiecznej Przystani bardzo nie ucierpiał, wszyscy przeżyli.
Mimowolnie wydałam jęk ulgi. Po czym znowu zaburczało mi w brzuchu.
- Nie daj się dłużej prosić. I tak mieliśmy zasiadać do kolacji. - Błysnął zębami w uśmiechu.
- No... Dobrze. - postanowiłam w końcu. Przecież niedługo wrócę do tej całej Bezpiecznej Przystani i wszystko będzie w porządku, prawda?
- Max będzie ci towarzyszył. - Mężczyzna ruchem głowy wskazał na blondyna. - Jest jedynym z najlepszych w naszych szeregach.
- W waszych szeregach... W szeregach Milczącej Kurtyny? - zapytałam niepewnie.
- Tak... - Przyjrzał się mi z zastanowieniem. - Bystra jesteś.
Znowu się zarumieniłam. To nie była moja wina, że szybko mnie zawstydzały komplementy. Tym bardziej te - jak mi się wydawało - bezinteresowne. W Bezpiecznej Przystani ciągle wywoływano na mnie nacisk, a tu... Tu po prostu byłam jedną z nich.
Oparta cały czas na ramieniu blondyna weszłam za resztą do dziwnego budynku. A może tylko mi się on wydawał dziwny? 
W środku było przyjemnie chłodno. Skręciliśmy w jakiś boczny korytarz i weszliśmy do ogromnej sali, w której czekał zastawiony różnymi pysznościami stół. Max zgasił dziwną latarkę, która teraz przypominała jedynie zwykły patyk. Schował ją do kieszeni i uśmiechnął się, kiedy zauważył, że go obserwuję.
- Co to? - spytałam w końcu.
- Eee, nic takiego. Nic, co mogłoby zaprzątać twój śliczny umysł. - Tym razem nie dałam się omotać.
- A może jednak? - spytałam, w typowy dla mnie sposób podnosząc brew.
Chłopak zaśmiał się i odsunął od stołu krzesło, wskazując bym na nie usiadła. Zrobiłam to, chociaż przysięgłam sobie, że nie dam za wygraną.
- Poczekaj chwilę, zaraz wrócę. - Posłał mi swój czarujący uśmiech i podszedł do Seamusa. Ten ostatni podczas rozmowy z nim zrobił tak dziwną minę, że mimowolnie parsknęłam śmiechem. Po chwili Max wrócił i usiadł po mojej lewej stronie. Dostrzegłam, że moje miejsce było najbliżej honorowego miejsca na końcu stołu, które najpewniej należało do Greena.
Odwróciłam się do blondyna i przyjrzałam się mu uważniej. Idealne rysy twarzy, jakaś szrama na policzku, koło ust... Dotknęłam jej delikatnie i spojrzałam mu w oczy.
- Kto ci to zrobił? - spytałam z troską.
- Nieważne. - westchnął cicho. Pogładziłam go czule po policzku. Coś mnie do niego ciągnęło. Nie wiem, co to było, ale nie chciałam się temu opierać.
- A więc co z tym badylem? - zaśmiałam się, muskając palcem jego nos. Już chciałam opuścić dłoń, kiedy jego ręka wystrzeliła do góry i chwyciła mnie za nadgarstek.
Ogarnął mnie strach, że ów chłopak coś mi zrobi, ale o tylko przyciągnął moją dłoń do swojego policzka.
- Nic z tym badylem. Gdyby to było coś ważnego, powiedziałbym ci. - Spojrzał mi głęboko w oczy.
Kompletnie utonęłam w jego oczach. Nie wiem, co mnie w nim pociągało; może to była jego śmiałość, może wiedza, że był zakazany. W końcu... Oni byli moimi wrogami tak?
Przełknęłam nerwowo ślinę. Co się ze mną działo?
Poczułam obce dłonie na ramionach i mimowolnie się wzdrygnęłam. Max puścił moją dłoń, a ja szybko schowałam ją pod stół.
- Widzę, że dobrze się dogadujecie. - zagadnął Seamus i zaczął mnie masować.
- Taaak. - Moje przytaknięcie zlało się z westchnieniem ulgi.
- Jesteś strasznie spięta. Co oni ci tam robili? - zmartwił się.
Na te słowa moje ciało spięło się jeszcze bardziej.
- Nic, nic takiego. - jęknęłam.
- Skoro tak mówisz. - westchnął i zajął wolne miejsce obok mnie.
"Milcząca Kurtyna." - przemknęło mi przez głowę. - "Ten facet jest szalony."
Podniósł swój kielich do góry, reszta zrobiła to samo. Drżącą ręką chwyciłam swój puchar.
- Za Emmę! Naszego gościa i przyjaciela, który zasługuje na największy szacunek!
- Za Emmę! - powtórzyli, a ja poczułam, że jestem już całkowicie czerwona. 
Max przełożył kielich do lewej ręki, a mnie objął ramieniem. Wypiłam czerwony płyn z pucharu. Był naprawdę dobry.
Odłożyłam puchar, przetarłam usta serwetką i zabrałam się do nakładania różnych pyszności. Inni poszli za moim przykładem i chwilę potem przy stole panował już przyjemny gwar rozmów, ruszanych talerzy i sztućców. Seamus co jakiś czas podawał mi, jego zdaniem, najpyszniejsze potrawy, a Max wciągnął mnie do rozmowy z jakąś czarnowłosą kobietą imieniem Merida. Było mi naprawdę dobrze, przyjemne ciepło rozchodziło się po całym moim ciele. Wypiłam jeszcze z kieliszek wina, może dwa, nie chciało mi się ich liczyć. W końcu poczułam ogarniającą mnie senność. Wtuliłam się w pierś Maxa i może bym zasnęła, gdyby on nie postanowił coś z tym zrobić.
- Już zasypiasz? - Zaczął bawić się opadającymi mi na twarz włosami. - Przecież tak długo spałaś w skrzyni.
- Aaa, mówiłeś coś? - ziewnęłam, co go najwyraźniej rozbawiło.
- Uroczo ziewasz. - mruknął mi do ucha.
- Doprawdy? - Osunęłam się, by spojrzeć na jego twarz. - Nikt mi jeszcze czegoś takiego nie powiedział.
- Mogę się czuć doceniony? - zapytał, przyciągając mnie do siebie.
- Nie. - odparłam, na co on parsknął śmiechem. - Możesz się czuć tak, jak czuje się chłopak, kiedy dziewczynę zadziwi jego komplement.
- Heh, zapamiętam. - Jego palce przeczesywały moje potargane włosy, a ja czułam się po prostu nieziemsko.
- Max, zaprowadź naszego gościa do jego sypialni. - Usłyszałam głos Greena.
- Tak jest. Chodź, moja Śpiąca Królewno.
Musiał pomóc mi wstać, byłam tak okropnie padnięta. Usłyszałam oklaski i jakieś pożegnalne okrzyki od reszty towarzystwa. Uśmiechnęłam się lekko i dałam wyprowadzić się blondynowi z pomieszczenia.
- Będę miała swój własny pokój?
- No pewnie. Będzie bardzo blisko mojego, więc gdybyś czegoś potrzebowała... Wiesz, gdzie masz iść.
Zakrętów, schodów i korytarzy było tak dużo, że mój upojony winem umysł nie mógł ich spamiętać. W końcu Max zatrzymał się przed jakimiś drzwiami. Były brązowe, całkiem ładne i schludne.
- Te drzwi są do twojego pokoju, a te czarne po lewej prowadzą do mnie. - Uśmiechnął się. - Gotowa, by zobaczyć swoje królestwo?
- Jeśli będzie tam łóżko - ziewnęłam. - to naturalnie.
Zaśmiał się cicho, popchnął brązowe drzwi i zapalił światło.


**************************************************************************

Hello you there! ♥♥♥
Mam nadzieję, że już wszyscy oswoili się z nowym światem w życiu Emmy. A wierzcie mi, ten świat mocno namiesza jej w głowie. ;)
Więcej Wam nie zdradzę. :P
Jak obiecałam - 15 września. Następny za równo dwa tygodnie, czyli 29 września.
Ależ ten czas leci! xD
Aaa, i chciałabym Was prosić o komentarze pod rozdziałami. Stosujemy zasadę: czytasz = komentujesz. To dla mnie naprawdę bardzo ważne. Chcę wiedzieć, czego ode mnie oczekujecie w rozdziałach, jaka jest Wasza opinia. W końcu bez Was ten blog by nie istniał, więc tak jakby tworzycie go razem ze mną, nie?
Do dwudziestego dziewiątego września! ☺
Madzia

**************************************************************************
 

wtorek, 1 września 2015

Rozdział XI - Co to ma niby znaczyć?

- Dzień dobry. - wydusiłam w końcu z przylepionym uśmiechem na twarzy. Serce biło mi o wiele szybciej niż zazwyczaj i to nie bynajmniej z powodu rozmowy z Radą. - Mogę być z państwem szczera?
- Możesz, a nawet jest to twoim obowiązkiem. - odparł mężczyzna siedzący najbardziej po prawej stronie. Miał gęste, brązowe włosy i dość bujny zarost. Wyglądał na chłodnego i stanowczego.
Wzięłam głęboki oddech.
- Tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, co tutaj robię. Nie wiem też, co ma na celu to spotkanie, ani jakie będą jego konsekwencje. Jest mi nieswojo w miejscu, w którym mnie usadziliście, bowiem czuję się, jakbym była o coś sądzona, a nie jakby miała to być tylko pokojowa rozmowa. I na koniec, nie życzę sobie obecności tego chłopaka na tej rozmowie. Jestem kompletnie skołowana, a on tylko pogarsza sprawę.
- Skończyłaś? - zapytała chłodno kobieta w jasnym koczku, siedząca po prawej stronie Kirsy. - Cenimy sobie twoją szczerość, jednak to zagranie było kompletnie nie na miejscu.
- Chciałam tylko jasno przedstawić moją sytuację. - Wzruszyłam ramionami.
- Przedstawiłaś ją nadzwyczaj jasno. - wtrącił mężczyzna siedzący obok kobiety o blond włosach.
- Może lepiej najpierw się przedstawmy. - próbowała złagodzić sytuację Kirsa. - Mnie już znasz.
- Pani Dowson. - bąknęła blondynka
- Pan Railway. - mruknął mężczyzna po jej prawej stronie
- Pan Gordon. - Siwy jegomość uśmiechnął się do mnie.
- Pan Brown. - odezwał się pan z brodą.
- Super. - mruknęłam pod nosem, po czym dodałam głośniej. - Emma Fox, do usług. Choć pewnie mnie już znacie. - Zacisnęłam zęby.
- Zacznijmy od początku. Pierwsze pytanie: co wiesz o swojej mocy? - zapytał pan Railway.
- Nic. - odparłam bez wahania. W końcu była to najszczersza prawda.
- Nic? Zupełnie nic?
- No, wiem, że potrafię panować nad światłem, wywoływać jedzenie i mydło oraz sprawiać, żeby znikały niektóre ściany. Wiem też, że jeśli się bardzo postaram, mogę wytworzyć promień światła, zdolny do poważnego uszkodzenia tego, przeciw któremu go zwrócę. A i wiem też, że rozumiem mowę Minusa. - Wahałam się czy powiedzieć im o niewidzialności, którą odkryłam podczas próby ucieczki, ale stwierdziłam, że na razie sama tego nie rozumiem i zachowałam to dla siebie. Poza tym musiałabym powiedzieć o ucieczce i... Nie za bardzo mi się to uśmiechało.
- Mowę minusa? - zdziwiła się Kirsa.
- No, pegaz Dan..niela. - zmieszałam się. - Przyleciał do mnie na Minusie.
- Ach, już rozumiem. - Zerknęła nerwowo na panią Dowson.
- Rozumiesz mowę pegazów? - upewniała się.
- Tak mi się wydaje. Nie jestem do końca pewna, bo tylko jeden raz w życiu obcowałam z pegazem.
Spostrzegłam, że pani Dowson prędko coś zapisuje w jakimś notatniku. Postanowiłam odpuścić sobie dalsze dociekanie na ten temat i mój wzrok powędrował do pana Gordona, który najwyraźniej zamierzał coś powiedzieć.
- Drugie pytanie: znasz tego chłopaka, który siedzi za tobą na ławkach?
To pytanie kompletnie mnie skołowało. Powiedzieć prawdę czy kłamać?
- Nie znam. - Postanowiłam zostawić załatwienie tej dziwnej sprawy sobie. Nie mogłam ufać Radzie.
- Dlaczego więc prosiłaś o jego wyjście?
Wzruszyłam ramionami, mając nadzieję, że ten gest da mi kilka sekund więcej na zastanowienie się nad odpowiedzią.
- Chyba po prostu czuję się niekomfortowo. - odparłam w końcu.
- Chris, wyjdź! - poleciła pani Dowson.
- Dlaczego? - Usłyszałam w jego głosie autentyczne zdziwienie. Nie powstrzymałam pogardliwego prychnięcia, które mimowolnie wyrwało się z mojej piersi na sam dźwięk jego głosu. I pomyśleć, że kiedyś mi się podobał.
- Panna Fox nie życzy sobie tutaj twojej obecności. - wycedziła, tracąc cierpliwość.
- Emma nie ma nic do gadania w tej sprawie! Chcę jej pomóc.
- Zamknij się. - Nie wytrzymałam. - Jak możesz tak łatwo kłamać, Liam? Aaa, przepraszam. Zapomniałam, że cały czas mnie okłamywałeś. - Odwróciłam się do niego, a w jego oczach dostrzegłam błysk... smutku? Taa, jeszcze tego brakowało, żeby zrobiło mi się żal tego głupka.
- Na drugie mam Liam... I jakoś tak wyszło, że wszyscy w szkole tak na mnie mówili. - próbował się usprawiedliwiać. - Gdybyś choć raz słuchała nauczycielki podczas sprawdzania obecności, wiedziałabyś. Poza tym, czy to naprawdę jest aż tak istotne?
- Tak. - warknęłam sucho. Odchrząknęłam kilka razy i odwróciłam się z powrotem do Rady. Czując, że zaraz zaczną pytać wyjaśniłam szybko:
- Znam go ze szkoły.
- Czyli na początku nas okłamałaś?
- Nie. Kirsa powiedziała mi, że to jakiś Chris. A ja znałam Liama, nie Chrisa. Uznałam więc, że to tylko ktoś bardzo podobny do niego. Okazało się jednak, że to jedna i ta sama osoba. - Ledwo powstrzymałam wybuch pustego śmiechu, który kłębił się głęboko we mnie i żądał natychmiastowego uwolnienia.
- Mogłaś nam powiedzieć o swoich przypuszczeniach. - Rozpoznałam surowy ton pana Browna.
- Po co? - zdziwiłam się.
- Chcielibyśmy, żebyś była z nami szczera w każdej nawet najmniejszej sprawie. Chcielibyśmy, żebyś nam zaufała.
"Wypuść mnieeeeeee..." - wołał tęsknie Pusty Śmiech.
"Nie ma mowy. Przypomnij sobie słowa pana Pierre." - odpowiedziałam karcąco.
"Zroooobiii ciiii się leeepieeeej..." - jęczał dalej.
"Och, zamknij się." - warknęłam w duchu.
- Kiedy na samym wstępie byłam szczera, skarciliście mnie. - Westchnęłam ciężko. - Dlatego wasza prośba o moje zaufanie jest na razie... bezpodstawna.
- Nie jesteśmy twoimi wrogami. - mruknął pan Railway.
- A kto jest? - zapytałam cicho. - Chyba nie ci z mojego snu...
- Co mówisz? - Kirsa zmarszczyła brwi .
- Miałam sen... Jak straciłam pamięć... Pamiętam, że zasnęłam i śniło mi się coś dziwnego.
- Możesz nam go opowiedzieć? - ożywiła się pani Dowson.
Westchnęłam i niechętnie opowiedziałam sen o dziwnym tłumie ludzi z kijami i pochodniami oraz mężczyźnie, który próbował mnie zachęcić do dołączenia do nich. Nie wiedziałam wtedy, co o tym myśleć, tym bardziej że osłabiał mnie zanik pamięci. Idealna pora na atak.
- Dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałaś? - zapytała oburzona Kirsa.
Przygryzłam nerwowo wargę.
"Bo ci nie ufam. Nikomu tutaj nie ufam."
- Wtedy nie wydawało mi się to jakoś wyjątkowo ważne... no i jeszcze Dan... - urwałam, wierząc, że resztę historii Nosstrumni dopowie już sobie sama.
 - Taak... - westchnęła w zamyśleniu.
- Czy to już koniec? - spytałam z nadzieją.
- Nie. - odparł stanowczo pan Railway i spojrzał na mnie z ukosa. - Będziesz miała indywidualne treningi z panią Nosstrumni. - oświadczył. - I mam nadzieję, że twoje zachowanie wobec nas się poprawi.
Pusty Śmiech znowu zaczął wojnę, ale starałam się go jak najlepiej okiełznać. Byłam w podłym nastroju. Żadne z moich wyobrażeń na temat spotkania z Radą się nie ziściło. Było po prostu podle. Każdy jej członek - no, może poza Kirsą i panem Gordonem - starał się wywyższyć, pokazać swoją siłę, władzę nade mną. Po tym spotkaniu tylko jednego byłam pewna: nigdy im nie zaufam.
Wstałam i poprawiłam czarny kombinezon. Moje początkowe wahania wobec niego okazały się kompletnie mylne. Był wygodny, przewiewny i naprawdę zaczęłam go lubić. Tylko gdyby nie był czarny... Nie przepadałam za tym kolorem. Za bardzo mnie przygnębiał. Już nawet kolor gąbki na ścianach szpitala, od którego - szczerze powiedziawszy - chce mi się już wymiotować, byłby lepszy.
- Proszę usiąść. - Usłyszałam surowy ton.
 - Ale...
- Jeszcze nie skończyliśmy.
Zła, opadłam na twarde krzesło.
- Trzecie pytanie. - wymruczał pan Gordon. - Będziesz musiała nawiązać z nami współpracę na piśmie. Chcesz to zrobić teraz czy później? - Spojrzał na mnie znad swoich okularów.
- Co to znaczy: "będziesz musiała"?
- No, to znaczy, że musisz to zrobić. Prędzej czy później.
- Słucham?
- Nie rozumiem, co tu jest do wyjaśnienia...
- Nie będę nawiązywała żadnej współpracy, póki nie zrozumiem, do czego jestem zdolna. Nie zrozumcie mnie źle, ja chciałabym wam pomóc. Tylko na razie traktujecie mnie jak przestępcę na przesłuchaniu. Nie umiem tak rozmawiać. To nie moja wina, że jestem inna. Nie mam pojęcia, co chcecie ze mną zrobić, a po tym śnie...
- Stój! - przerwała mi Kirsa. - Chcesz się dołączyć do niego?!
- Nie wiem. Nie mogę tego stwierdzić. Nie jestem w stanie.
- Jest jeszcze skołowana. - odezwał się Lia...Chris, a ja wzdrygnęłam się na dźwięk tych słów. Kompletnie zapomniałam, że nadal jest na sali. Najwyraźniej dosłyszał nutę bezsilności w mojej wypowiedzi.
- Nie potrzebuję twojej pomocy. - odezwałam się bezbarwnie.
- Al...
- Ciiicho, Liam. - uciszyłam go. Nie widziałam jego wyrazu twarzy, jednak nie próbował się odzywać.
- I tak to podpiszesz. - powiedział pan Brown.
- Nie. - zaprzeczyłam.
Spojrzał na mnie z ukosa.
- Mam wątpliwości. - dodałam.
Podniósł jedną brew.
- Nie ufam wam. - wyjąkałam.
Westchnął.
- No cóż, skoro tak... Kirso miej ją na oku. - polecił mężczyzna. - To by było na tyle. Możesz odejść.
Wstałam, czując jak radość rozkwita w moim sercu. Kirsa zeszła z podwyższenia i ruchem ręki nakazała mi do siebie podejść.
- Czy ty nigdy nie przestaniesz się buntować? - szepnęła bezsilnym tonem.
- Kiedyś na pewno przestanę. Ale ten dzień jeszcze nie nadszedł. - Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Ach... I co ja mam z tobą zrobić, co? - Pokręciła głową w zastanowieniu.
- Może to polubić? - Wybuchnęłam śmiechem. Czystym, szczerym śmiechem. Nie jego pustym kuzynem.
- Przecież już cię lubię. - odparła rozbawiona moim wybuchem. - Chris, podejdź.
Na dźwięk jego imienia przestałam się śmiać.
- Naprawdę się znacie?
- Owszem. - odpowiedziałam, zanim Chris zdążył wypowiedzieć choćby słowo.
- Może... zaopiekujesz się nią na jakiś czas? - spytała kobieta.
- Co?! Nie ma mowy! - natychmiast zareagowałam. - A co z Eleną?
- Elena musi trochę odpocząć... Zresztą musiała opuszczać treningi, a to nie jest wskazane w jej przypadku.
- A co z Danem? - zapytałam niepewnie.
- Jeszcze dochodzi do siebie. Będziesz mogła go później odwiedzić.
Moją duszę wypełniła euforia, a w oczach zabłysło rozmarzenie. Tak bardzo stęskniłam się za nim! Za jego uśmiechem, jego nieporadnością, kształtem jego warg, dotyku jego dłoni na moim ramieniu, kolorem jego oczu...
- Hej, ziemia do Emmy!
- Co? - spytałam z przekąsem. Nie chciałam, by ktokolwiek przerywał mi tą chwilę rozmarzenia. A już na pewno nie on.
- Zamyśliłaś się. - odparł zmartwiony. - Proszę, daj mi szansę! Chcę wszystko naprawić...
- A gdzie twoja dziewczyna, co? - warknęłam.
- Zerwałem z Drew.
- Że co? - Takiego wyznania się nie spodziewałam.
- To co słyszysz. - Wzruszył ramionami.
- Słuchaj... Opowiem ci pewną baśń, okej?
- Może zrobisz to w... - wtrąciła się Kirsa, ale jej przerwałam.
- Zajmie to tylko chwileczkę, obiecuję.
Kobieta niechętnie kiwnęła głową.
- A więc słuchaj...Była pewnego razu księżniczka. Miała ogromny pałac, dwójkę sprawiedliwie rządzących krajem rodziców i właściwie wszystko, czego zapragnęła. Do jej dyspozycji był jeden młody lokaj, który każdą jej zachciankę przekazywał królowi i królowej. Lokaj ten, imieniem Binderbott, zakochał się w naszej księżniczce. Nie mógł jej tego jednak wyznać. Ona była księżniczką, a on - jej nędznym sługą! Dziewczyna jednak zbliżyła się do przystojnego lokaja. Było to sprzeczne regułom, ale ona nie mogła wytrzymać - kochała go! I tak minęło kilka lat. Beztroska dziewczyna musiała spełnić swój królewski obowiązek i wyszła za mąż za pewnego następcę tronu. Binderbott nie mógł patrzeć na swoją ukochaną w objęciach innego mężczyzny. Porzucił więc pracę w pałacu i zamieszkał w małej wiosce, daleko od królewskiego dworu. Pewnego dnia przyszedł do baru, by zapić swoje smutki i tam spotkał barmankę Lucy. Szybko zapomniał o królewskiej córce i ułożył sobie życie przy boku rudowłosej dziewczyny. Wzięli ślub i mieli mnóstwo dzieci. A na wspomnienie o księżniczce Binderbott tylko się uśmiechał i myślał w duchu: "Mam nadzieję, że jest szczęśliwa. Tak jak ja."
- I to koniec? - spytał Chris, najwyraźniej nie rozumiejąc.
- Ich miłość nie była im pisana, rozumiesz? Ich drogi nigdy przenigdy nie miały się połączyć. W końcu każde z nich poszło w swoją stronę i wszystko skończyło się dobrze.
- I on nigdy za nią nie tęsknił?
- Była przyszłą królową! Nie mogła należeć do niego. Nie mogli być razem... Tak samo jak my.
- Skąd możesz być tego pewna?! Nie jesteś Fatami!
- Skąd wiesz, że Fata mi tego nie powiedziały?
Staliśmy, patrząc na siebie w milczeniu. Zakłopotany Lia...Chris szukał właściwych słów, ale chyba nie mógł ich odnaleźć.
- To dziwne, że od dzisiaj masz być dla mnie Chrisem. - wycedziłam gorzko.
- Dla ciebie zawsze będę Liamem. Tylko daj mi szansę.
- To wszystko jest bardzo urocze - wtrąciła Kirsa. - ale musimy wracać. Pogadacie sobie w pokoju.
- Prooszę, nie rób mi tego. - jęknęłam.
- Idziemy! - zarządziła.
I już miałam pewność, że nie zmieni zdania.
Szłam obok niej w całkowitym milczeniu. Może gdybyśmy były same, zaczęłabym zadawać pytania. Co przedstawia ten obraz? Gdzie są prywatne apartamenty członków Rady? Czy oprócz Sali Sądowopodobnej - tak nazwałam salę, w której rozmawiałam z radą - są jeszcze jakieś inne? Czy...
Moje rozmyślenia przerwał głośny dźwięk, spadającego betonu. Spojrzałam w górę i ze strachem stwierdziłam, że sufit się zawala. Powstały już szerokie szczeliny, jeszcze chwila a ciężki kamień spadnie nam na głowy.
- Szybko do wyjścia!
Kirsa biegła gdzieś przede mną za nią Chris, a na końcu ja. Stanęła przy wyjściu, ponaglając mnie gwałtownymi ruchami rąk.
- Jeszcze kawałek, Emmo, dasz radę!
Chris spojrzał na mnie przez ramię. W jego oczach dostrzegłam lęk.
- Co...?
Nie dokończyłam pytania, bo ktoś zakrył mi usta ręką, osłoniętą grubą, czarną rękawicą. Zatrzymał mnie. Nie mogłam biec dalej. Szamotałam się jak opętana, jednak mój napastnik był za silny. Poczułam czyjś oddech w okolicach lewego ucha.
- Mówiłem, że się jeszcze spotkamy, kotku. - Gdzieś pomiędzy odgłosami walącego się dachu, usłyszałam złowieszczy szept.

**************************************************************************

 No to cześć! ^^
Jak pierwszy dzień szkoły? Na osłodę - jedenasty rozdział!
Jakieś wenisko się przypałętało, więc jest dobrze! ♥♥
Dwunasty rozdział pojawi się (jeśli dobrze pójdzie) 15 września i od tej pory rozdziały będą się pojawiać regularnie we wtorki co dwa tygodnie.
Jeszcze tydzień temu nie byłam tego pewna, ale teraz jestem! 
No i mam szczerą nadzieję, że rozdział się Wam podobał! :D
Do następnego! 

 **************************************************************************